Drukuj

W piątek 4 września 2020 roku w Bukowcu Rafał Fronia opowiadał o próbie pierwszego zimowego wejścia na szczyt Batura Sar o wysokości 7795 metrów n.p.m.

Początkowo spotkanie zorganizowane przez Regionalną Pracownię Krajoznawczą Karkonoszy działającą w Związku Gmin Karkonoskich miało odbyć się w kwietniu, tuż po powrocie himalaisty z wyprawy. Niestety szerząca się w tym czasie zaraza zmusiła organizatorów do zmiany pierwotnego terminu. Może to i dobrze bo dzięki temu wszyscy mieli czas przygotować się na spotkanie w tak nietypowych warunkach.


Foto: Anna Tęcza

Przybyłych gości przywitał dyrektor biura ZGK Łukasz Hada, który przybliżył widzom zasady funkcjonowania Związku. Omówił działania ekologiczne prowadzone przez Związek oraz sprawy związane z segregacją odpadów i funkcjonowaniem KCGO w Kostrzycy.

Ponieważ do Bukowca przybył prof. Jacek Potocki, członek Zarządu Głównego PTTK, w imieniu ZG przekazał na ręce dyrektora Łukasza Hady Brązową Honorową Odznakę PTTK przyznaną dla Regionalnej Pracowni Krajoznawczej Karkonoszy za „Zasługi w upowszechnianiu krajoznawstwa i turystyki”. Wyróżnienie to jest wyrazem uznania za prowadzoną w ramach Związku Gmin Krajoznawczych wspomnianej działalności.

Zanim Rafał Fronia przeszedł do właściwej prelekcji prowadzący spotkanie Krzysztof Tęcza przeprowadził krótką rozmowę w wyniku której dowiedzieliśmy się kiedy Rafał zainteresował się górami, kiedy zaczął po nich chodzić i dlaczego wciąż w nie wraca.

Ostatnią wielką wyprawą, w której uczestniczył Rafał była Narodowa Zimowa Wyprawa na K2. Jak wiemy nie zakończyła się ona sukcesem. Rafał doznał kontuzji i musiał zakończyć swój udział przed czasem.

Tym razem wyruszył na wyprawę na inny szczyt, na Batura Sar. Ze względu na panujące na nim niezwykle trudne warunki, podobne do tych jakie panują na K2, miał to być trening przed kolejną wyprawą planowaną w tym roku. Teraz już wiemy, że zimowa wyprawa na K2 odbędzie się najwcześniej w roku przyszłym.


Foto: Anna Tęcza

Jeśli chodzi o Batura Sar to w historii podejmowane były próby zimowego wejścia jednak góra wciąż czeka na śmiałków, którzy tego dokonają. Tegoroczna wyprawa Polaków niestety także zakończyła się fiaskiem. Warunki pogodowe jakie wystąpiły podczas pobytu naszych himalaistów zmusiły ekipę do odwrotu.

Rafał przygotował film z wyprawy, dzięki czemu mogliśmy zobaczyć jak wygląda ta opierająca się wszystkim góra a także poznać trudności związane z próbą wejścia na szczyt.

Ponieważ himalaiści pomiędzy „poważnymi” wyprawami wciąż chodzą po górach, nie muszą podejmować specjalnych działań by mieć formę. Praktycznie mają ja cały czas. Dlatego muszą martwic się jedynie o stan swojego zdrowia, o zdobycie odpowiedniego wyposażenia i, w razie decyzji o podjęciu jakiejś wyprawy o odpowiednią logistykę organizacji wyjazdu. To bowiem jest, przynajmniej na początku, najważniejsze. Tak też było i tym razem. Po skompletowaniu składu ekipy i wyborze miejscowej firmy specjalizującej się w organizacji tego typu wypraw wystarczyło przekazać stosowną zapłatę za usługi, wsiąść w samolot i dotrzeć do miejsca wstępnej zbiórki. Dopiero teraz zaczynała się ciężka praca, przy której trzeba każdą czynność dobrze przemyśleć. Przede wszystkim należy zorganizować przerzut potrzebnego sprzętu i zaopatrzenia do bazy wypadowej. Wszystko musi być popakowane w ładunki o wadze dokładnie 20 kilogramów. Jak ważna jest ta waga przekonuje się każdy kto tego nie dopilnował niemal zaraz po wyjściu w góry. Tragarze od razu wykorzystają ten fakt by renegocjować warunki finansowe.

Gdy bagaż jest zważony ważne jest by został odpowiednio popakowany jeśli chodzi o jego przydatność. W zasadzie wszystko dzieli się na trzy części. Pierwsza to rzeczy niezbędne do przeżycia w górach. Druga to rzeczy potrzebne ale nie niezbędne. Trzecia zawiera rzeczy bez których można się obejść. I dlatego w tej części wyprawy trzeba przypilnować aby w bazie znalazły się chociaż rzeczy z pierwszej grupy. Bez nich nie ma co myśleć o wyjściu w góry. Pozostałe mogą dotrzeć nieco później, nie ma to aż tak dużego znaczenia.


Foto: Krzysztof Tęcza

Podczas pakowania i wysyłki zaopatrzenia członkowie wyprawy mają czas na zapoznanie się z miejscowymi zwyczajami. A, że jest to ważne wystarczy jako przykład podać choćby fakt zwyczajowego wypicia piwa. Oficjalnie panuje tam zakaz picia alkoholu. Jeśli ktoś jest „niewiernym” może udać się do odpowiedniego urzędnika i wykupić talon upoważniający go do nabycia określonej ilości alkoholu w wyznaczonym sklepie. Załatwienie tak prostej sprawy jest bardzo czasochłonne. Gdy jednak dopnie się swego trzeba pamiętać, że absolutnie nie wchodzi w grę spożywanie alkoholu publicznie. Nie tylko powinno się to czynić w strefie prywatnej ale tak by nikogo nie urazić swoim zachowaniem. Kary za nieobyczajne zachowanie są niezwykle dotkliwe.

Wysyłka zaopatrzenia nie trwa za długo i cała ekipa jest podwożona do miejsca, w którym kończy się droga. Dalej trzeba ruszyć pieszo. Na szczęście to tylko 30 kilometrów. Szybko jednak okazuje się, że by pokonać tak niedużą odległość trzeba było na to przeznaczyć 7 dni. Wszystko przez to, że ze względu na wysoką temperaturę, czoło lodowca, który normalnie przesuwa się o kilka metrów rocznie, oderwało się i zjechało w dolinę całkowicie ją zasypując. Do tego woda z roztopionego lodu stworzyła wielkie jezioro i mimo, że w końcu spłynęła niżej, to to co pozostało bardzo utrudnia przejście, zwłaszcza tragarzom. Nic dziwnego, że w końcu nastąpił strajk. Tragarze po długich negocjacjach uzyskując lepsze warunki zapłaty ruszyli dalej. Nie mniej sprawdziła się zapowiedź pogorszenia pogody. Nastąpiły wielkie opady śniegu, co w konsekwencji doprowadziło do spowolnienia przechodzenia przez kolejne zbocza.

W końcu ekipa dotarła do miejsca, w którym zdecydowano się rozbić bazę. Jak się okazało nie było to takie proste. Trzeba było na powierzchni kilkudziesięciu metrów dokopać się do stałego podłoża przez prawie dwumetrową warstwę śniegu. I to wszystko trzeba było zrobić mając do dyspozycji tylko jedną łopatę, reszta sprzętu była jeszcze w drodze. Zanim przygotowano całość wszyscy spali razem w jednym namiocie bazowym. Gdy wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą przyszła informacja o mających nastąpić kolejnych wielkich opadach śniegu i silnych wiatrach. W tych warunkach byłoby to niezwykle niebezpieczne i należało jak najlepiej przygotować się do tych niedogodności. Największą trudność sprawiało mocowanie namiotów. Bo nie mając utwardzonego podłoża trzeba było posiłkować się sprawdzonymi sposobami. Wiązało się wielkie węzły na linach a następnie wpuszczało je w wykopane w śniegu dziury i zalewało wodą. Ta zamarzając tworzyła coś w rodzaju kotew.

Niestety opady śniegu były tak wielkie, że każda próba wejścia wyżej była bardzo ryzykowna. Co chwilę schodziły lawiny. Często by ruszyć dalej czekano kilka dni na uspokojenie pogody. Wszystko to powodowało, że trzeba było mocować poręczówki na trawersach. Na szczęście w końcu udało się założyć obóz I na wysokości 5200 metrów. Pozwalało to na wejście w ścianę Batury.

Po założeniu obozu II na wysokości 6 tysięcy metrów nastąpiło załamanie pogody co uniemożliwiło dalsze wspinanie. Kilka dni przymusowego pobytu w niewielkim namiocie przy temperaturze dochodzącej w nocy do – 26 stopni a w słońcu do plus 36 zrobiło swoje. Wszystkim zaczyna odbijać. Zwłaszcza, że w jedynce musieli pomieścić się we trzech wraz z plecakami.


Foto: Krzysztof Tęcza

Chwilowe poprawienie pogody pozwoliło na założenie obozu III na wysokości 6500 metrów. Niestety nic nie zapowiadało polepszenia pogody – sprawdziła się zapowiedź największych od 26 lat opadów śniegu. Jedyne co można było w takiej sytuacji uczynić to jak najszybciej zejść do bazy. Tam po przeanalizowaniu wszystkiego kierownictwo wyprawy doszło do wniosku, że nie ma szans na dotarcie na szczyt przed końcem zimy i podjęło decyzję o zakończeniu wyprawy.


Foto: Krzysztof Tęcza

Pozostało zlikwidować bazę i ruszyć w dół do cywilizacji. Ponieważ każda wyprawa ma zapisane w zezwoleniu posprzątanie po sobie zleca to zadanie tragarzom, którzy powinni dostarczyć śmieci do wyznaczonego miejsca. Jak się w praktyce okazuje większość śmieci (papiery, plastiki) są przez nich palone na miejscu. I jak na razie nie ma takiego, kto byłby w stanie wyegzekwować ten punkt umowy zgodnie z zapisem. Niestety.

Tymczasem ekipa ponownie przechodzi przez dolinę, którą płynie woda z topniejącego śniegu i wreszcie dociera do Islamabadu gdzie odpoczywa przed podróżą do kraju.

Na zakończenie spotkania wywiązała się długa dyskusja, podczas której Rafał udzielał odpowiedzi na zadawane pytania.Następnie każdy kto nabył jedną z jego dwóch ciekawie napisanych książek traktujących o przeżyciach w górach mógł dostać stosowny wpis.

Duże zainteresowanie wzbudziła we wszystkich prezentacja i zapowiedź wydania nowej książki, w której Rafał opisując historyczne postaci uwikłane w prawdziwe jak i zmyślone sytuacje umiejscawia je na terenie Dolnego Śląska. Już teraz powieść ma kilkaset stron. Jak proponowany tytuł „Reden historia wielkiej miłości” wskazuje główna część opisywanych wydarzeń będzie miała miejsce na naszym terenie. Warto zatem cierpliwie czekać na ukazanie się drukiem tej pozycji.

Krzysztof Tęcza